Recenzje - Literatura

Wielki...Post(modernizm)

2007-03-08 13:57:33

 Postmodernizm - kto wie, być może najbardziej zblazowane słowo. Postmodernizm, czyli tak naprawdę nikt nic nie wie. Mało który śmiałby dogłębnie wiedzieć.

Jestem od tego (a przynajmniej tym się łudzę), by odważyć się wreszcie, by chcieć, choć lękam się na tym kruszyć mą mizerną, galaretowatą, czytelniczą kopię. Bo nikt mi przecież jednoznacznie nie powie, czym ów postmodernizm jest, czym ewentualnie/względnie/relatywnie mógłby (w pewnym układzie współrzędnych) być. A jeśli by mi nawet powiedział, wytłumaczył, usiłował zdefiniować - jak żelbetowy kloc stać w mym niewzruszeniu będę. I nie zrozumiem, nie uwierzę. Albowiem jest to postmodernizm - słowo klucz, szpiegowski wytrych, bandycki łom. Słowo oszust, którym otwiera się na wpół otwarte drzwiczki współczesnej kultury. A gdy coś się zatnie, drzwiczki opór stawią - postmodernistycznym ciosem dolnej kończyny wyważę je siłą, z hukiem. Z zawiasów.

Owszem, wszystko się zgadza. Próbuję w tych słowach powiedzieć, że taka jest właśnie ta książka. Chcę, by taka była. Postmodernistyczna. Będzie po mojemu! Choćbym oszukiwał. I tym właśnie, mocno już zżartym przez rdzę kluczykiem chcę otwierać „Pątników z macierzyzny". A mogę tym bardziej, i tym pewniej się w tym czuję, skoro jest to powieść (?) sprzed dwudziestu paru lat ( rok pierwszego wydania 1985, gdy ów nurt był pop), a sam Marian Pankowski wydał dotąd na świat podobnych post...dziwolągów wiele. Aktualnie „Pątnicy..." to odkurzona reedycja, wypielęgnowana solidnie i higienicznie wydana przez machinę odkurzającą Korporacji Ha!art. Co zatem otrzymaliśmy prócz postmoderny, która niewiele nam tu powie, małomówna jest, poci się?

„Pątnicy z macierzyzny" wydają się znakomicie korespondować z linią programową wydawnictwa, w łonie którego po raz wtóry (trzeci?) książka została poczęta. Reklamowana jako „powieść o polskim katolicyzmie stadionowo-pielgrzymkowym", który został przyuczony „do myśli na klęczkach i do śpiewu pokutnego", posiada wybitną łatwość w nawiązywaniu znajomości z innymi pozycjami Korporacji. Ba! Bo gdyby ustawić Pankowskiego w szeregu młodych, gniewliwych pisarzy, uosobionych postaciami Piotra Czerskiego („Ojciec odchodzi"), Marty Dzido („Małż", „Ślad po mamie"), Sławomira Shutego („Cukier w normie"), Maćka Millera, Michała Witkowskiego, czyli autorów żywcem z Ha!artu, mógłby on, Pankowski, być przez nieznajomego potraktowany jako swój ziom, jak git funfel! Tym większe, dojmujące zdziwienie, że autor ten ma na karku już grubo ponad osiemdziesiąt lat, uczestniczył w kampanii wrześniowej, był więźniem KL Auschwitz, Gross-Rosen. Słowem, posiada więcej życiowych, pokoleniowych doświadczeń niż wszyscy tamci razem wzięci. I tyleż więcej talentu.

„Pątnicy" swym (już do obrzydzenia) postmodernizmem eksploatują do granic możliwości leksykalne polszczyzny. Pankowski ufa, że niesamowite językowe wyczucie podźwignie całą resztę. Plus żywioł groteski, semantycznych zgrzytów. Plus kontrastów moc. Plus humorystyczny rys, nieustępliwie we wszystkim wszechobecny. Ale po kolei, po Bożemu, jak przystało. Bo oto emigrant relacjonuje swój pobyt w rodzinnej miejscowości. Emigrant wszystko to opowiada swemu przyjacielowi imieniem Gulliaumme, z którym mógłby mierzyć się w wyrafinowanym, szyderczym dowcipie. Emigrant przybywa, obserwuje, dowcipkując docina Polszcze w każdy bok, ciśnie sójkę w każdy jej słaby punkt, w każdą piętę tych blisko osiemdziesięciu milionów pięt. Jest niegrzeczny. „Pątnicy z macierzyzny" to z grubsza biorąc niezmierzony rozrachunek z polską tradycją. Z Polską? Przecież to Kartoflania! Cartoflania dolorosa! Bogactwo ironicznego inwentarza jest u Pankowskiego nadprzeciętnie imponujące. Mierzy się on tu przede wszystkim ze spuścizną wiejskiego folkloru, z ludową awangardą, dla której drewniana kapliczka to dogmat. Mierzy się z ludem z krwi i kości, nagim lub owłosionym, spoconym, zionącym fermentacją. Z ludem, który na gwałt potrzebuje cudu, cudu wypatruje. Cud sobie zamawia.

Osią książki, wobec której zdeformowana akcja często się nagina, której ustępuje pierwszeństwa, jest pielgrzymka do świętego miejsca. Pielgrzymka przebiega przez rodzinną miejscowość emigranta. Pątnicy u Pankowskiego mają sobie coś z kolarskiego peletonu, w którym zmienia się stawka wymęczonych cyklistów - pątników. Zasadniczo autora piekielnie frapuje cielesność tłumu. Sam tłum to ciało. Zwielokrotnione, powtarzalne. Jest tu coś z Gombrowicza, z wczesnego Tuwima, zafascynowanego zbrutalizowanym motłochem. Podobnie Pankowski odczuwa lęk przed hordą, wielką gromadą ludzisk, którzy usilnie chcą go w siebie uformować, w głąb wielkiego brzucha wtłoczyć. Jest tu obawa indywidualisty, broniącego swej niepowtarzalności. Naturalną reakcją obronną autora jest przejaskrawienie, gryzący komentarz. Wszystko to podane w eksperymentującym stylu, kombinującym, poetyckim przez swą wizyjność, wyobrażeniowym. Bo stylistycznie, językowo jest w „Pątnikach" niecodziennie. Przestronnie i komfortowo. Niezwykła, cacy ładna dykcja, barokowymi słowy utkana miesza się często ze słownictwem plebsu : „Czy się skurwysyny węglarze, węgle palący, zmówili, żeby ten dzień na amen zakopcić, że słonko ich czarnymi praktykami zaćmione?". Coś ponadto? Wypadałoby powiedzieć, że tak. Jednak nie.

Z perspektywy tych dwudziestu paru lat, można zaryzykować stwierdzenie, że „Pątnicy..." trzymają się nieźle. Po reaktywacji. Jako książka spod znaku krytyki obyczajowości polskiej, na wskroś przesyconej samouwielbieniem i płaską religijnością, powieść Pankowskiego zgrabnie oswaja się z aktualnym dyskursem medialnym, w którym wykpiwany Papcio Rydzyk, wiecznie Trwając, Michnikiem wszystkich straszy. I rzuca beretami na odległość. Pankowski wyszydzał tę religijną mentalność na długo, zanim pojawił się na horyzoncie Ojciec Dyrektor. Wszystko to podane jest w „Pątnikach z macierzyzny" gryząco, złośliwie, jednak w pięknym (dosłownie) a dziwnym stylu topi się kulawą fabułę, która od tej ironicznej tyrady dostaje nieświeżej czkawki. I włóczy nogą, pokpiwając sobie coś pod nosem, nie dając w zamian wiele. I niknie nam przekaz gdzieś tam pośród zdań - wygibasów, mówionych jakby wspak, rzucanych cudnie, lecz na oślep. Mogło być rewelacyjnie, jest zaledwie nieźle, nie „kultowo". „Pątnicy..." jako rozrachunek jest po prostu nazbyt roztrwoniony, by zadziałał, by wywołał większy ferment. Przynajmniej teraz. Brak tu świeżej, ostrej, przełomowej myśli. Chyba, żeby czytać dla samego estetycznego przeżycia. Jak ten cały zblazowany postmodernizm.

Grzegorz Czekański
(grzegorz.czekanski@dlastudenta.pl)


Recenzja została sporządzona dzięki uprzejmości Wydawnictwa ha!art

 



Słowa kluczowe: pątnicy z macierzyzny, marian pankowski, recenzja
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Miły dom nad jeziorem
Miły dom nad jeziorem - recenzja komiksu

Oceniamy pierwszy tom apokaliptycznego horroru.

Sierociniec janczarÃłw
Sierociniec janczarów - recenzja książki

Nowy kryminał Piotra Gajdzińskiego.

Batman
Batman: Wyjątkowo mroczna noc - recenzja

Nowe przygody Mrocznego Rycerza.

Polecamy
Opowieści o Ojczyźnie
Opowieści o Ojczyźnie - recenzja książki

Jakie są historie o ojczyźnie Dmitry'ego Glukhovsky'ego?

Hikikomori. Historie o uciekaniu w samotność
Hikikomori - recenzja książki

Pola Rise podjęła się wykonania niezwykłego projektu. Czy warto po niego sięgnąć?

Ostatnio dodane
Miły dom nad jeziorem
Miły dom nad jeziorem - recenzja komiksu

Oceniamy pierwszy tom apokaliptycznego horroru.

Sierociniec janczarÃłw
Sierociniec janczarów - recenzja książki

Nowy kryminał Piotra Gajdzińskiego.

Popularne
Hanna Lemańska nie żyje
Hanna Lemańska nie żyje

W niedzielę 31 sierpnia 2008 roku zmarła Hanna Lemańska-Węgrzecka autorka "Chichotu losu", "Aneczki" oraz "Jak będąc kobietą w dowolnym wieku zepsuć życie sobie i innym. Poradnika dla początkujących".

Fenomen Christiana Greya
Fenomen Christiana Greya

"50 twarzy Greya" to bestseller ostatnich miesięcy. Na czym polega fenomen książki i dlaczego kobiety niemalże każdego kontynentu zachwycają się Panem Greyem?

Brak zdjęcia
Ch. Bukowski - Najpiękniejsza dziewczyna w mieście

Można zakończyć robienie laski na kilka różnych sposobów. Można na przykład połykać i nie połykać. Charles Bukowski, natomiast robi czytelnikowi laskę, a następnie pluje mu jego własną spermą w twarz. A ten się jeszcze z tego cieszy.