Tak i nie dla Instytutu
2010-10-25 12:30:15„Niektórzy lubią poezję. Niektórzy – Czyli nie wszyscy.” Niektórzy lubią Stephena Kinga – niektórzy, nie wszyscy. Niektórzy lubią horrory – nie wszyscy. Może także niektórzy polubią nową powieść Jakuba Żulczyka „Instytut” - niektórzy – czyli nie wszyscy.
Jakub Żulczyk. Cechy charakterystyczne: bezkompromisowość i cięty język. Jego dotychczasowa działalność zwraca uwagę, wzmaga ciekawość i pozwala sądzić, że książka będzie równie interesująca jak „pocztówki” na blogu czy felietony. Po przeczytaniu, przetrawieniu wrażeń i próbie wyciągnięcia wniosków powiem: i tak, i nie.
Tytułowy Instytut to mieszkanie w centrum Krakowa. Jego właścicielką jest Agnieszka – kobieta po przejściach, która z dala od rodzinnego miasta, męża, znienawidzonych teściów oraz „poprzedniego życia” próbuję zacząć wszystko od nowa, w mieszkaniu odziedziczonym po babci. Nowe życie zostaje brutalnie „zastopowane”, kiedy wraz z współlokatorami odkrywa, że ktoś uwięził ich w mieszkaniu.
„Instytut” wciąga. Czyta się go jednym tchem, wchodząc w pełną grozy atmosferę mieszkania przy ulicy Mickiewicza. Równie przyjemnie czyta się retrospekcje z życia przed uwięzieniem. Żulczyk doskonale orientując się w popkulturze, mainstreamie społeczno - obyczajowym i codziennym życiu tworzy portrety bohaterów wyrazistych, zindywidualizowanych a zarazem bardzo przeciętnych. Możemy się z nimi identyfikować, znamy podobnych im, dzięki czemu stajemy się częścią ich życia w Instytucie.
Jednak im bliżej końca książki coraz więcej rzeczy mi w niej „nie gra”. Może to za dużo komunałów? Okrągłych zdanek? Uogólnień socjologizujących? Bo przecież język świetny. Pomysł dobry. Znajomość faktów i topografii Krakowa imponująca. A jednak coś mówi mi nie. Na koniec czytam informacje odredakcyjne raz jeszcze: „Uznawany za polskiego Stephena Kinga” – nie wiadomo tylko do końca przez kogo i dlaczego…
I mówiąc banalnie: wszystko staję się jasne: fabuła. Koncept dobry, ale akcja jakaś taka „nieposklejana”. Chyba miało być trochę „magicznie”, a wyszło odrobinę idiotycznie. Bohaterowie wykonują jakieś nieskoordynowane decyzje i ruchy, w których czasem brakuję rozsądku. Wiem, wiem emocje, ale ileż można spłycać bohaterów i robić z nich dysfunkcyjnych ludzi? Kulminacyjny moment powieści jest kumulacją absurdu oraz kiepskiej akcji. Sam finał jest niestety przewidywalny i rozczarowujący, bo jak mawiał Hłasko „szczęśliwy koniec nigdy nie bywa zbyt mądry w literaturze”. Przetrawienie powieści pozostawia niesmak.
„Instytut” prowokuje do myślenia: dlaczego Żulczyk się zdecydował na taką powieść? Może chciał pokazać bzdurność współczesnego horroru: ma być dużo krwi, bełkotu, krzyku i bezsensu? Jeśli tak to wyszedł hollywoodzki popis. Jeśli to zbyt naciągana teoria, to książka jest fabularną porażką.
Nie lubię horrorów. Nie przepadam za Kingiem. Wolę Żulczyka, który nie sięga po powieść gatunkową.
Jakub Żulczyk, "Instytut", Wydawnictwo Znak, premiera 2010
Lucyna Sojka
(lucyna.sojka@dlastudenta.pl)