Rozdział pierwszy: dzieciństwo
2007-05-08 12:29:52Opowieść Coetzee’ego snuje się w iście rozpoznawalnym stylu, dążącym do maksymalnego zobiektywizowania, co potwierdza również wprowadzona trzecioosobowość, która niczym na wpół przezroczysty parawanik zapobiega bezpośredniemu odsłonięciu. Nie spodziewajmy się jednak prostodusznego listka figowego, który zakrywa miejsca wstydliwe, wszak ma to być „niezwykle mocny obraz”. „Chłopięce lata”, bo tak rzecz się nazywa, posiadają dopisek : „sceny z prowincjonalnego życia”. Coetzee często penetruje tereny peryferyjne, co można odnaleźć w bodaj najbardziej znanej jego powieści – „Hańbie” czy w odmiennym, według mnie o kilka nieb lepszym „Wieku żelaza”. W „Chłopięcych latach” wprowadzona kategoria, która chętnie oddala narrację od urbanistycznego centrum, wspina się zrazu na odrębny wymiar. Inny choćby z tej przyczyny, że autobiograficzny, na którym będzie można skupić się bez roztargnienia, bez niepotrzebnego zgiełku.
Motywem przewodnim „Chłopięcych lat” będzie od tego momentu przekonanie Coetzee’ego o własnym niedopasowaniu, plasowaniu się na pozycji outsidera, ciamajdy, gamonia, który miał to nieszczęście, że poczęty został w miejscu, w którym szlachetność zdobywa się przez cięgi. Poprzez zaczerwienienia i trzask trzciny, łamanej na zsiniałej skórze „wychowywanych”. Jest to ściśle związane z drugą kwestią, która oplata kształtującą się psychikę pisarza – dążeniem do zdobycia nieformalnego tytułu prawdziwego mężczyzny, równego chłopaka, jednego ze swoich. Jako że posiada ów „defekt” i pręg na własnej skórze nie zaznał, równym ziomkiem być nie może. (Naciągając fragment z Mickiewiczowskich „Dziadów”, można by rzec przy tej okazji pompatycznie: „Kto nie zaznał na ciele pejcza ni razu, nie będzie swoim człowiekiem”). Do potrzebnego w tym układzie skontrastowania jednostki z motłochem posłużył autorowi wspomniany już prowincjonalizm, umieszczenie akcji w przestrzeni ludzkiej o ścieśnionych horyzontach myślowych, przez które rozświetla się indywidualizm chłopca, który wiele lat potem będzie podpisywał książki własnymi inicjałami „J.M.Coetzee”. Tak pomyślana powieść ma więc niejako odsłonić kulisy „powstawania” Autora, etapy tworzenia się jego osobowości twórczej. Na szczęście daleko jej (książce) do opowiadanych z wykałaczką w ustach cwaniackich historii, pokroju „od pucybuta do milionera” lub „ teraz będzie o tym, jak zostałem laureatem Nagrody Nobla”. Przerysowuję to wszystko z myślą o przedstawieniu biogramu Coetzee’ego w kontekście jego nadwrażliwości, zakompleksień, lecz również w opozycji do (oględnie mówiąc) niesprzyjającej atmosfery RPA. A to wyśmienicie znamy już z jego poprzednich powieści. Znamy?
Lektura „Chłopięcych lat” przynosi zmiany, jeśli chodzi o wszechobecny o Coetzee’ego (i zrozumiały) motyw apartheidu, który odchodzi tu na plan zdecydowanie dalszy, jako lekko zarysowane tło. Najważniejsza jest tu bowiem familia pisarza, ludzie z jego otoczenia, znajomi, bliscy lub dalecy, lecz pozostający w zasięgu wzroku. Ponadto sieć wzajemnie krzyżujących się międzyludzkich stosunków, promieniowanie na innych, często toksycznie żrące kontakty, dotyki psychiczne, cielesne, bezustanne wpływy i naciski. Na końcu sieci mieści się On, Inny, który temu promieniowaniu podlega, odsłania swe słabości. „Chłopięce lata”, które otwierają cykl autobiograficzny, jako powieść inicjacyjna nie mają zamiaru ogarnąć, ścieśnić biogramu pisarza, który czytelnik będzie poznawał sukcesywnie, z dozowaniem. Książka przynosi pewną genezę, punkt zapalny, psychiczne zarzewie, jednocześnie nie eksponując zrazu wszystkich elementów, które (jak można się spodziewać) przyniesie kolejna powieść z cyklu – „Youth”.
Ponad wszystko szepczą „Chłopięce lata” o osamotnieniu, niepokoją przez swe stonowanie, stłumiony, dudniący głos. Zupełnie jakby (z premedytacją) pisarz nie zdobył się jeszcze na zbuntowany krzyk, wrzaskliwy protest – zresztą, wydaję się to zupełnie nie w stylu Coetzee’ego, który drobiazgowym realizmem komentuje więcej niż można przypuszczać. Niedopowiedzeniami, które potrafią policzkować. Mimo wszystko wciąż mam problem z uznaniem tej prozy jako wartość samą w sobie, najwyższych lotów literaturę, która przynosi nową jakość, odświeżając kontury realizmu. Ciśnie mi się na myśl zarzut przereklamowania, politycznego czy socjologicznego przeciążenia, którym fabuła się żywi, niedostatków w odmalowaniu postaci (patrz „Hańba”).