Pomsta. Opowieść z dziejów miasta Tarnowa - recenzja
2018-10-17 10:16:21Ta książka to faktycznie pomsta. Niestety autorska i to na literaturze. "Pomsta. Opowieść z dziejów miasta Tarnowa" Krystiana Janika to koszmarek, który z wierzchu wygląda całkiem przyjemnie. Szkoda, że okazał się niczym więcej, jak przegadaną próbą rozciągnięcia treści wartej zaledwie opowiadania. Co poszło nie tak? Przeczytajcie recenzję!
A przecież miało być tak pięknie
Kryminał u progu XVIII wieku? Tarnów, miasto powoli wybudzające się z mroków (już od lat nie średniowiecznych, ale jednak) i zmierzające w stronę świetlanej przyszłości? Zabójca o przydomku Krzyżak, mordujący mieszkańców? To brzmi świetnie. Brakuje tego typu powieści kryminalnych. Cofanie się w przeszłość, to świetny mechanizm fabularny. Tutaj jednak autor przegiął już na starcie. Przeciętnemu czytelnikowi trudno jest zrozumieć archaizmy już w takich “Dziadach” Mickiewicza. Krystian Janik poszedł jednak o krok dalej. Stworzył powieść w stylizacji językowej. Z okazjonalnymi wtrąceniami z łaciny. Nie byłoby to nawet takie złe, gdyby nie fakt, że autor usilnie sięga po najbardziej wyszukane sformułowania, podbudowując nimi wyjątkowo patetyczne i kwieciste zdania. Tak nie mówią szlachetkowie z mieściny do której ludzie światli trafiają za karę. Tak nie wyrażają się panowie ziemscy po codziennej styczności z chłopem. Czuć to, że książkę pisał wierszokleta. Język “Pomsty” męczy.
Kulinarna popisówa
Skoro już o naturalności mowa, o co chodzi autorowi z wyliczeniami potraw staropolskich? Raz, drugi to rozumiem. Ale nie przy każdej okazji, obiedzie, śniadaniu! Nikogo nie obchodzą makrele, mintaje, reńskie rizlingia, słodkie małmazje, polewki grzybowe, cebulowe, mleczne, czy kury młode w sosie rumianym z sardelami (sic!). To sztuczne. Taki sposób pisania, wywiera wrażenie próby zbudowania na siłę świata przedstawionego. A można było zamiast tego poświęcić czas na stworzenie plastycznych postaci, wprowadzanych inaczej niż długimi wstępami rodem z kronik. Doceniam znajomość kuchni staropolskiej, widać przygotowanie do tematu. Czuje się tu jednak brak wyczucia który mierzi czytelnika i go ostatecznie zanudza. Jest to jednak oczywiście tylko przykład, nawet jeżeli najbardziej odstający, w bogatym repertuarze odautorskich kuriozów.
Bije w oczy niczem łuna
Promocja regionu. Janik dotację na książkę otrzymał od tarnowskiego urzędu miasta. To widać. Strony przepełnione są faktami i rozwlekłymi zachwytami nad różnymi dziedzinami miasta. Ktoś może zarzucić, że autor, od lat związany z Tarnowem, jest po prostu miłośnikiem okolic. Tak może być, owszem, niemniej nie wiadomo po co komu szczegółowe wtrącenia wybijające czytelnika z rytmu. I to w sposób nieprzyjemny, ten kojarzony raczej z wybijaniem zębów, niż godzin w dzwonnicy. Nad którą, dla przykładu, autor rozpływa się w samych superlatywach, pisząc dużo i nie na temat. Dowiadujemy się kto jest autorem dzwonów, kiedy zostały odlane i jaki jest mechanizm napędzający zegara. Budowanie świata? Tak, ale w formie męczących formułek. Czasami wręcz nadmiernie i nipoważnie faktograficznych.
Na ostatek
Werdykt? Nie czytać, nie wypożyczać, nie kupować na Boga! Pomysł na tło historyczne był naprawdę świetny, a autor, zakorzeniony w mieście o którym pisze, zapowiadał sukces. Mimo tego, przekradł się szereg natręctw i błędnych pomysłów, cechujących twórczość amatorską. Nic w tym dziwnego, w końcu autor wcześniej publikował głównie wiersze. To nie przejdzie. Może przy okazji kolejnej książki Krystian Janik doszlifuje swój styl pisarski. Póki co, jego prozę omijać należy szerokim łukiem.
Aleksander Gałąska
fot. materiały prasowe