Luj nie na tapecie
2007-01-02 14:04:07Wszędzie obecnym (nie tylko w krytyce literackiej) głosom, że w odwrocie jest polska proza, że niemożliwa jest zmiana warty, skoro już nikt (po 1990 roku) na niej nie stał - czasem jakaś postać osobna, niesforna, staje ością w gardle. Głosy te wtedy lekko łamią się, mutują jak u dorastających gimnazjalistów i zabawnym dyszkantem piszczą: „to wyjątek od wstydliwej reguły!"; „to pisarz utalentowany, ale na tle..." ; „na palcach jednej ręki wyliczyć mogę" itp., itd.
Podobnie i ja przedstawić pragnę najnowszą propozycję przygotowaną przez Michała Witkowskiego, który jest z pewnością głosem osobnym, utalentowanym pisarzem na tle... „Fototapeta", z definicji samej nazwy wychodząc - jest już tłem. Ale paradoksalnie, książka ta jako beletrystyka, którą odnieść można do obecnej polskiej literatury - tłem jak najbardziej być przestaje. Jak na tło jest zbyt wyraźna, barwna. Na szczęście. Michał Witkowski już chyba na zawsze kojarzony będzie z antygejowskim eposem, Lubiewo. Bo kontrowersyjna, skandaliczna wręcz to proza, obsceniczna, bluźniercza - ale ponad wszystko rewelacyjna artystycznie. Już po sukcesie Lubiewa, po jego autorze można było spodziewać się wszystkiego co najgorsze, bowiem wachlarz możliwości sprofanowania jakiegokolwiek mitu zaskakująco był wąski, skoro Michaśka literatka (alter ego Witkowskiego) sprofanowała już tam niemal wszystko, co się rusza. Jednak „Fototapeta" jest pod wieloma względami przeciwieństwem jego najgłośniejszej książki. Przeciwieństwem zbudowanym na podobnym fundamencie.
Michał Paweł Markowski przy okazji którejś ze swych tyrad o stanie polskiej literatury najnowszej (ze szczególnym uwzględnieniem prozy), ubolewał nad faktem, że nie ma u nas młodego pisarza, który miałby do przekazania coś naprawdę istotnego. Ponadto niemal każdy z przedstawicieli tzw. roczników siedemdziesiątych musi się porządnie wypocić, aby napisać książkę o objętości powyżej dwustu stron. „Literaturka" panuje, ot co. Cieniutka dosłownie i w przenośni. No dobrze, ale co z Witkowskim?
W Lubiewie przekaz był, i to iście fajerwerkowy, prowokujący, jątrzący - opowieść o gejowskim proletariacie, o ciotach obściskujących się w cuchnących klozetach. O ciotach w poszukiwaniu heteroseksualnego luja, czyli „byczka" do skonsumowania. Witkowski, mając za nic medialnie poprawny wizerunek higienicznego geja - przyjaciela, postawił na bezkompromisowość. I wygrał. Potrafił przekonać, często mimo czytelniczego zniesmaczenia, przejawiającego się w (przesadnym?) naturalizmie, czy stosowaniu gejowskiego żargonu, mającego za nic dobre, czyli niewulgarne maniery. „Fototapeta" już nie szokuje, nie zawstydza, z różowego balonu prowokacji wyszło już niecenzuralne powietrze. Fundament jednak wydaje się być zbudowany z podobnego kruszywa. Przede wszystkim stanowi o tym podobny, mitologizujący stosunek do rzeczywistości PRL.
„Fototapeta", jako zbiór opowiadań, składa się z dwóch części, wykazujących cechy uporządkowania chronologicznego. Na tematykę pierwszej składają się przede wszystkim wspomnienia z dzieciństwa, związane w przeróżnymi wyjazdami do Związku Radzieckiego, pierwszymi doświadczeniami pisarskimi (opowiadanie „Kolaboracja"). „Wspominanie dzieciństwa to rozdrapywanie strupka na dziecięcym kolanie" ( „Mosina"). Witkowski chce odczuwać niesamowitość swego dzieciństwa poprzez pryzmat schyłkowego komunizmu. Zdaje się wyciskać z niego ostatnie soki, pragnie „nadrobić" zaległości związane z urodzeniem w roku 1975. Dziwaczne dorastanie w tragigroteskowym świecie Polskiej Republiki Ludowej wiąże się z jeszcze dziwniejszym postrzeganiem otoczenia. Podobnie było w Lubiewie - Patrycja i Lukrecja, dwie cioty, wspominały czasy swej działalności i świetności w czasach komunizmu. Można było odnieść wrażenie, że była to postmodernistyczna powieść produkcyjna, gdzie nadrzędną wartością była praca - w tym wypadku polegająca na seksualnym „obsłużeniu" uprzednio znalezionych, bądź przymuszonych lujów - heteryków.
Dlaczego akurat „Fototapeta"? Sam autor tłumaczy: „Myślę, że większość ludzi żyje w jakiejś fikcji. „Twarda" rzeczywistość byłaby nie do zniesienia. Żyją w świecie seriali, telenowel, w świecie katalogów mody, a rzeczywistość trzeba „odbębnić", czyli zarobić, posprzątać i już - nos w fikcję! Za komuny wystarczało samo wyobrażanie sobie. Dziś kupuje się erzace marzeń, matryce - to, co nazywam „fototapetą". Witkowski „wyobraża sobie", poszukuje, stwarza fikcję, deformując rzeczywistość. „Fototapeta" imituje, ale robi to nad wyraz znakomicie. Witkowski opisuje również świat NRD, przerabiając go na swoją modłę. I znów wszystko opływa w kicz, historia miłości jak z enerdowskiego filmu, gdzie bohaterowie miotają się po planie zupełnie bez sensu, nadrabiając wszystko krzykliwymi dialogami. „Poznali się wiosną, w lokalu pod sosną!"
Najlepsze, dłuższe opowiadanie albo krótka powieść „Psie Pole" potrafi zrazu zachwycić plastycznością i namacalnością przedstawionego tam świata. Tym większe zachwycenie ogarnia mieszkańca Wrocławia, który dostrzega nietuzinkowość talentu Witkowskiego w przedstawianiu topografii miasta. Stylistycznie i językowo także jest zachwycająco: „Kobieta trafiła dziś w Rossmanie na zestaw sprejów do kolorowania okien o wdzięcznej nazwie „Happy Halloween". Zamiast niego kupiła płyn na rozstępy. Popatrzcie na jej twarz - jest zwiotczała; kiedy się uśmiecha, usta sztucznie wykrzywiają się w górę, ale gdy rozluźnia mięśnie, wszystko natychmiast wiotczeje i kontury ust opadają z przyzwyczajenia w podkówkę. Kobieta jest w tej chwili obsługiwana przez przystojnego studenta, dorabiającego sobie do stypendium, dlatego bardzo by chciała ukryć opisany wyżej defekt. Ale młodzieniec nie zauważa tych wysiłków, ponieważ jest w pracy".
Michał Witkowski, obok niewątpliwych talentów marketingowych, związanych z promowaniem własnego nazwiska, medialną otoczką - to osoba o niesamowitym potencjale pisarskim. Kwestią czasu pozostanie, rzecz jasna, rozwój jego zdolności. „Fototapeta", zbiór opowiadań, to już trzecia propozycja prezentowana przez wrocławskiego prozaika. Trzecia dobrze przyjęta książka, która choć nie poruszy już czytelników, nie wywoła fermentu takiego jak przy okazji „Lubiewa" - jako zlepek krótszych form napisana i połączona w całość jest rewelacyjnie. „Fototapeta", choć zdaje się zawierać kilka odrzutów, może się podobać. Jest to recykling. Autor nawet ze słabszych momentów zdołał ulepić ponad trzystustronicową, pasjonującą wycieczkę po zapamiętanych szczegółach z dzieciństwa, okraszoną sentymentalnym stosunkiem do PRL. Odrzuty jako grzech główny i jednocześnie nieuchronny element każdego zbioru opowiadań? Jeśli są tak dobre jak w „Fototapecie" - czemu nie.
Grzegorz Czekański
(grzegorz.czekanski@dlastudenta.pl)