Jazda na byle czym
2007-04-04 11:23:42Ponarzekajmy sobie. Na krytyków. Chodzi to i marudzi. Taki stereotyp, już przetarty na zgięciach łokci. W domu to bankowo własne odbicie w lustrze podlizuje. Pisarzyna niespełniony, filmowiec od siedmiu i więcej boleści, księżyc pewnie by ukradł, gdyby z sera nie był zrobiony. Takie byle co. Sługus i karakon podrzędny, powszedni. I gdy tak bierze się do ręki powieść Suchanowa życie we śnie Olgi Grushin wszystko idzie, jak od linijki. Właśnie tak wygląda krytyk! Jednopłaszczyznowy, zakłamany i parszywy.
Bo oto Anatolij Schanow, centralna persona, wokół której krążą wszelki wątki powieści, lat 56, łysinka już znaczna, ciąża spożywcza w stanie zaawansowanym. Pracuje jako naczelny moskiewskiego pisma Sztuka Świata, poświęconego malarstwu. Krytyk właśnie. A przy tym pies na krótkiej smyczy partii wyjątkowej i rządzącej, a jedynej. Główny propagator socrealu, szkalujący wszelkie odłamy z wściekłością i napastliwością. Swoje recenzje tworzy jak plugawa maszynka, kopiuj wklej z Lenina, troszkę o robotnikach i tyci tyci obelg na zgniły zachód. I tak właśnie wygląda szczyt krytyki. Sam Suchanow wywodzi się z biedoty miejskiej, ojciec umarł w podejrzanych okolicznościach. Za młodzieńca przypadkiem styka z się z człowiekiem, który oświeci go sztuką. O tej pory na świat patrzy okiem artysty, od zachwytu Narodzinami Wenus dotrze do uwielbienia Dalego. Co ciekawsze sam zdradza zapędy do malarstwa. Nawet w szkole ląduje artystycznej! Jak wyżej wspomniałem od linijki wszystko miało iść, więc idzie. Bo Suchanow miał pecha. Rewolucja wybuchła, Partia się rozrosła, niebezpiecznie było myśleć po swojemu. A temu jeszcze na awangardę się wzięło! Bazgroły jakieś smaruje, kapitalistyczne popłuczyny, formalista albo i gorsze świństwo z niego. W obłędny sukurs idzie mu jeszcze Nina - córka partyjnego przywódcy, w której czelność miał się zakochać felerny pismak. Na dodatek z wzajemnością. Pierwsza mała wystawa dzieł niskiego Suchanowa kończy się wysoko postawioną wielką katastrofą, bo w ogóle do niej nie dochodzi. Nie, drodzy czytelnicy - droga do zostania parszywym krytykiem jeszcze się nie kończy. Otóż nasz malarz żeni się z Niną, pomieszkuje z matką w małym czynszowym mieszkaniu, przy tym z pracy go wyrzucają, więc bieda pod miotłą z myszą piszczy. Niczym Deus ex machina po latach kilku pojawia się teść, czyli komunistyczny dygnitarz z propozycją małej recenzyjki. Takiej sprzedajnej recenzyjki. Po efektownej bitwie z myślami, Suchanow postanawia obrać nową drogę życiową - cokolwiek, byle się nie bać i było cicho. Byle dzieci płodzić. Byle żona i matka zadowolone były. Byle dni mijały w uświęconym spokoju. Byle awangardowi koledzy więcej się na oczy nie pokazywali. Takie byle co. Jak pomyślał, tak zrobił. Po latach, u szczytu sławy i powodzenia, gdy już stał się krytyczną wyrocznią, całkiem wypycha niechciane wspomnienia i jest szczęśliwy, niczym pączek w maśle osławionym. Jest krytykiem pełną gębą, gębą pełną krzywych i niezdrowych zębów. Lecz powieść miałką by tylko była przypowieścią o prostytuowaniu się ludzi sztuki, gdyby nie fakt, iż przygody Suchanowa dopiero się zaczynają. Przez małe spotkanie, ot przypadek, lawina zdarzeń podczas nieszczęsnego rautu popycha naszego niespełnionego pisarzynę w macki wspomnień, strachu i obłędu.
Bo to takie moje krytyczne matactwo. W powieści Grushin nic nie jest wyłożone aż tak prosto. Linia fabularna jest pourywana, Suchanowa poznajemy w trakcie feralnego przyjęcia, gdy zmienia się jego życie. Odtąd urywkami, poprzez liczne zmiany perspektyw i sposobów narracji dowiadujemy się o jego przeszłości. Zaznajamiamy się powoli z jego myślami płaskimi, tymi krytycznym właśnie. Jawi się nam jako ostatnia wysłużona świnia systemu. Dopiero z czasem kolejne zasłony spadają, a Suchanow stoi przed nami nagi, pełen dziecięcych lęków, strachu przed życiem, tym prawdziwym, nonszalancko codziennym. Widzimy jego ukryte do tej pory dramaty rodzinne, widzimy jak nie szanuje go syn Wasilij, który w sprzedawczykowstwie osiągnął apogeum umiejętności. Córka Ksienia okazuje się całkiem obcym, wywrotowym elementem romansującym z awangardowym i żonatym mężczyzną. Suchanow z każdą kolejną stroną rozlicza się z własną historią i zdziera kolejne mity z życia teraźniejszego. Nie mogę ukrywać, że wnioski, do których dochodzi są oczywiste, do bólu przewidywalne. Grushin nie sprzedaje nam literatury roszczącej sobie prawo do zmieniania świata czy naszej świadomości. W kwestii formalnej roi się od błędów. Pełno tu przydługich i nudnych opisów, nic niewnoszących na domiar złego. Nie brak kiepskich dialogów, gołosłownych dykteryjek o sztuce, a raczej o Sztuce. Paradoksalnie to właśnie język i pomysł na realizacje jest najmocniejszą stroną tej powieści. Pokrętnie wyłuszczona historia krytyka, niezliczone epizody pełne oniryzmu, zwłaszcza gdy odnoszą się do czasów, które już minęły, marzenia senne wymieszane z rzeczywistością - to haczyk, na który łapie nas Grushin. Bez tego Suchanowa życie we śnie, to jazda na byle czym. Poprawnym językiem opisana historia, jakich wiele, bez przełomowych sądów czy światopoglądowych niuansów. Samo zakończenie, którego zdradzić w tym momencie nie wypada, tyle jest zaskakujące, co już bardzo opatrzone i oklepane. Elementy najmniej prawdopodobne, najmocniej odstające stylistycznie od takiego byle czego, nadają powieści pędu. Na spędzenie miłego wieczoru tego pędu wystarczy.
Mariusz Skrzypek
(mariusz.skrzypek@dlastudenta.pl)
Recenzja sporządzona dzięki uprzejmości wydawnictwa ZNAK