Emigrowałem...
2009-05-11 11:05:23Przeczytałam. Siedzę na kanapie, patrzę w ekran komputera. Czekam. Mapa satelitarna nie pokazała Monksberry... gdyż go nie ma. Myślę sobie, że może faktycznie autor nie podał prawdziwego miejsca pobytu na obczyźnie. Z jakiego powodu? Czyżby bał się mafii... ale tak na poważnie?! Nie może być!
„Polska szkoła boksu" to książka młodego debiutanta Adama Miklasza. Pisarz pochodzi z Krakowa, dokładnie z Nowej Huty. Do napisania powieści emigracyjnej zainspirował go dwukrotny wyjazd za chlebem do Wielkiej Brytanii. Widział, więc wie, o czym pisać. A widział naprawdę sporo.
Książka podzielona jest na 14 rozdziałów, a każdy po kolei odkrywa przed czytelnikiem prawdę o polskich emigrantach. No i nie ma lekko! Bohater uchyla rąbka tajemnicy i zdradza nam przyczynę swojego wyjazdu ze stron ojczystych. Wraz z trójką przyjaciół (nieświadomie) przyczynił się do totalnej demolki knajpki „Smuga" na Kazimierzu. Felo, Szymek, Berni i główny bohater zorganizowali wystawę pod niezmiernie kontrowersyjnym tytułem „Trzy drużyny - jedna sztuka". Nie byłby może to zły plan, gdyby chodziło o cokolwiek innego niż piłka nożna... ale, że chłopcy byli zagorzałymi fanami piłkarskimi, więc... „Smuga" otworzyła swe podwoje dla „koneserów".
To był ostatni wieczór miłego, kazimierskiego pubu. Czterej muszkieterowie próbowali ze wszystkich sił przywrócić klubowi renomę sprzed feralnej wystawy. Niestety straty poniesione wskutek bitwy rozsierdzonych pseudokibiców okazały się zbyt wielkie. Chłopcy musieli wyjechać, aby naprawić błąd i rozliczyć się godziwie z panem Szumannem (właścicielem knajpki).
Tak pełni skruchy i odważnie patrzący w przyszłość wyjeżdżali poza granicę, na „złotodajne" wyspy. Jeden po drugim, nie przewidując niczego złego. Dopingował ich przede wszystkim dług, jaki zaciągnęli u właściciela „Smugi". Panowie z jednomiesięcznymi przerwami wyjeżdżali z kraju, najpierw Felo, potem Berni, jako trzeci Szymek, a na końcu Metys (główny bohater).
Każdy z nich lądował szczęśliwie na dworcu, skąd był odbierany przez stęsknionych poniekąd ziomków. Tam, na miejscu, w kraju spełniających się marzeń o pieniądzach - w Anglii, a dokładnie w mieścince Buckby. I tu następuje zderzenie z nieugiętą rzeczywistością, która rozprasza naiwne marzenia.
Praca jest, owszem, ALE długo się na nią czeka. Owszem zarabia się w tej pracy niepomiernie więcej niż w Polsce, ALE co to za praca... zbieranie śmieci, koszenie trawników? Mieszkanie - jest, ALE co to zamieszkanie! Klitka nad kebabem u Turka, który na wolne miejsce dopycha coraz to dziwniejsze indywidua. Tak właśnie chłopcy poznali Borutę. Nie, nie diabła...chociaż! Boruta sypie „łaciną" na prawo i lewo, upija się, podrywa kobiety (końskie zaloty), jest agresywny...a jego ulubionym powiedzonkiem jest, wyłaniające się spośród soczystych wiązanek, „...POLSKĄ SZKOŁĘ BOKSU im zrobię...". Na tym zakończę podejrzane znajomości, a jest tam jeszcze wiele ciekawych postaci.
Oczywiście lokatorzy to nie jedyny problem. Największym są tzw. rewiry. Okazuje się, że w Buckby roi się od klanów mafijnych - tu Rosja, tam Albania, a nawet Białystok! Przyjezdny musi się nauczyć paru zasad panujących w miasteczku. Największe zderzenie zaliczają Narrator z Szymkiem, wkraczając na terytorium Mustafy (mafia Albańska). Chłopcy pracują na „wystawce" - zbierają nieprzydatne na pozór rzeczy ze śmietników bogaczy...niestety trafiają na patrol, który na nich donosi. Oczywiście jest tam i dobry policjant - Pan Watkins. Metys poznaje go, dzięki swej dziewczynie z Monksberry - Soni.
Zdradzę jeszcze, że w książce poza humorem sytuacyjnym, słownym (np. przekładają polskie powiedzenia, przysłowia dosłownie na język angielski), wątkiem sensacyjnym (porachunki mafijne), jest także wątek miłosny. I żeby tylko jeden! Powikłania Borucianych podrywów, narzeczonej Fela i romansów Mustafy zadziwiają. Koniec zaskakuje - jednych bardziej, drugich mniej...ale jednak. Książkę czyta się bezprzystankowo, dobrze. Narracja prowadzona jest zwięźle, więc czytelnik nie poziewa nad tymże dziełem. Tylko tak smutno mi jakoś, że końcówka tak ekspresowo przeprowadzona. Można było tutaj lekko powydłużać co nieco. Akcje poprzeciągać, Soni szepnąć słówko...ech. Dobra książka!
Magdalena Wierzba
(magdalena.wierzba@dlastudenta.pl)