Sprawcza moc wiary
2008-07-08 11:14:19Czy miejsca mocy, cudowne uzdrowienia są zarezerwowane tylko dla wierzących i praktykujących katolików? Gdzie leży granica pomiędzy zdroworozsądkowym postrzeganiem rzeczywistości a nadzieją na cuda? I wreszcie – jak wielka jest moc sprawcza modlitwy?
Sięgając po książkę „Barwi miłości”, której autorką jest Dorotea Benton Frank, liczyłam na miłą „letnią” lekturę, dryfującą po głębszych co prawda wodach niż słowna przybrzeżna płycizna, ale też nie zajmującą się duchowymi aspektami istnienia. W tym względzie czekało mnie rozczarowanie, szybko jednak stłumione przez dylematy książkowych bohaterów.
„Barwy miłości” to powieść równie gorąca jak Sardynia, gdzie Grace Russo, pilotka w biurze podróży dla VIP-ów, zabiera swoich podopiecznych. Sporo tu nostalgii i prawdziwego uczucia rodem z „Miasta Aniołów”, okraszonego włoskim rozgardiaszem i rodzinną atmosferą. Ponadto książkę przenika mistyczny wręcz klimat, a rozważania na temat Boga wykraczają poza standardowe bycia „za” lub „przeciw”.
Grace to trzydziestodwuletnia katoliczka wychowana w tradycyjnej włoskiej rodzinie. Jej oddalenie od kościoła traktowane jest na równi ze zbrodnią, a życiowy partner Michael Higgins, jawi się jako zakała rasy ludzkiej i wcielenie zła. Jest ateistą, co w oczach Państwa Russo jest jednym z największych grzechów świata. Fakt, że jest naukowcem prowadzącym badania na komórkach macierzystych, oraz, o zgrozo, Irlandczykiem, też nie przysparza mu popularności. Dostaje on zatem zaocznie „wilczy bilet” i nie ma wstępu we włoskie progi familii. Nawet fakt, że Michael cierpi na wyjątkowo złośliwą odmianę raka – glejaka mózgu, nie budzi głębszych uczuć u bliskich Grace. Enigmatycznie obiecują tylko, że zastosują jedyny lek na wszelkie kłopoty jaki znają, czyli modlitwę.
„Barwy miłości” to jednak nie dziennik pacjenta, ani manifest nakłaniający do regularnych badań lekarskich. Spotykamy się ty raczej z duchowym aspektem choroby, siłą wiary w pozytywny rezultat leczenia i...w boską moc czynienia cudów. Bóg jest bowiem w rodzinie Russo obecny w każdym momencie życia, a Grace, mimo, iż pełna jest wątpliwości i rozgoryczona okrucieństwem losu, powoli przekonuje się, że prawdziwa wiara daleka jest od ideału i kategoryzowania. Rozmowy jakie prowadzi z zaprzyjaźnionym księdzem pozwalają dłużej zatrzymać się na tym elemencie ludzkiego życia i zastanowić się nad sobą. Sprzyjają temu również barwne portrety bohaterów „naszkicowane” przez autorkę, z których każdy prezentuje odmienny sposób bycia blisko Boga.
To, jak podejdziemy do cudu, który przydarza się na kartach książki Michaelowi zależy już od nas samych. Kwestia tego, czy Matka Boska z Guadalupe ma moc uzdrawiania, również pozostawiam otwartą. Już sama nadzieja bowiem jest siłą mającą zdolność zmiany rzeczywistości. A cuda...czyż nie zdarzają się każdego dnia?
Justyna Gul
justyna.gul@dlastudenta.pl
Recenzja napisana dzięki uprzejmosci wydawnictwa Prószyński i S-ka