Między słoniem a baletnicą
2010-03-19 10:38:25Mariusz Sieniewicz stawia swoim czytelnikom wysokie wymagania. Nie tylko bowiem chce, aby „Miasto Szklanych Słoni” czytać z uwagą, ale także uczestniczyć w radosnym korowodzie fantazji.
Kup książkę>>
Metodę pisarską Sieniewicza można prawdopodobnie umiejscowić między strumieniem świadomości a poematem rozkwitającym, gdzie pierwszoplanową rolę gra zapełnianie „carte blanche wyobraźni”. Czytając, cały czas mamy wrażenie, że bierzemy udział w obrazie Jacka Malczewskiego „Błędne koło” z dodatkiem telewizyjnego show, albo w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego, które odbywa się w Disneylandzie. Powoduje to, że odbiorca niemal zobligowany jest do szukania nie tylko drugiego, ale i trzeciego dna, a rzec by można: i czwartego dna. Akcja przecieka nam przez palce, bohaterowie są na tyle płynni, że nawet po kilkudziesięciu stronach przypuszczamy, że spotykaliśmy ich po raz pierwszy. Na dodatek każdy z nich opowiada swoją historię, w myśl zasady, że: „Człowiek jest wybujałym ogrodem miesięcy i lat, jest nienapisaną opowieścią starzejącego się ciała, które skrywa namiętności i żale, lęki, złości, radości, wybuchy siły, fale zmęczenia. Ono tak bardzo chce rymować się z życiem. Od kołyski po grób…”.
Kto zatem liczy na lekką, łatwą i przyjemną lekturę do poduszki, pełną niespodziewanych zwrotów akcji lub łzawych scen miłosnych niech po „Miasto Szklanych Słoni” nie sięga. Komu nie przeszkadza powieść w formie pamiętnika, pisanego przez mieszkańców Miasta, pełnego opowieści niedokończonych lub przeciwnie, zamkniętych w kilku zdaniach, niech na przeczytanie poświęci więcej niż chwilę. Jednocześnie powinien mieć świadomość, że orgie z zastosowaniem mszalnego wina, wywoływanie ducha Władysława Gomułki, Romeo i Julia w trabancie, dres Bogdan kochający poezję, oddziałowa Zocha, która uwielbia gmeranie pod łopatką i bliżej niezidentyfikowany lekarz opowiadający o swojej Byłej na długo zostaną w jego pamięci. Podobnie jak Jan Kwiecisty, Wodolej, Krasnal i Pan Tomeczek, a także Tęczowa Wieloródka: kobiecość ucieleśniona, bogini wcielona, upostaciowienie elan vital.
Gdyby jednak ktoś mnie zapytał: kto jest głównym narratorem „Miasta Szklanych Słoni” miałabym kłopot, żeby odpowiedzieć. Jan Kwiecisty? Postronny obserwator, którym jest wspomniany lekarz? Podobny problem jest z miejscem akcji: tytułowe Miasto Szklanych Słoni, to fabryka, gdzie produkuje się figurki na szczęście: „Hutnicy jeszcze raz wdmuchiwali powietrze i teraz do gry wchodziły stalowe cążki. Kilka mocniejszych, zdecydowanych uszczypnięć i ze szklanej kuli wyłaniał się mały ogonek. Kilka następnych-długa stercząca trąba. Niesamowite. Wachlujące uszy, brzuszek, cztery kolumny grubych nóg. Czary gotowe. Wypisz, wymaluj-słoń!”, ale może być to także: szpital psychiatryczny, rozległa kraina zaistniała w wyobraźni autora lub narratorów, albo nasz widzialny świat pokazany w krzywym zwierciadle. I choć z pozoru w mieście panuje chaos, to jego mieszkańcom wcale nie jest tak daleko do nas, do naszego świata i codziennych problemów. I mimo niepokojących refleksji, że momentami nagromadzenie różnego rodzaju słoni, baletnic, farfurek, wiatraczków, płynów, cudeniek przyprawia o zawrót głowy, a nawet niebezpiecznie ociera się o kicz, szukamy tego, co wyjątkowe: naszej własnej historii, lub historii, która jest w nas. I do tego zdaje się prowokować nas autor, który przecież nie obiecuje, że wszystko poda nam na tacy i objaśni od a do zet.
A może ta recenzja powinna wyglądać zupełnie inaczej: recenzentka dostaje zlecenie od redakcji na napisanie o nowej książce Sieniewicza. Sieniewicz? Bułka z masłem! Pełna zapału i nieposkromionej wręcz żądzy opisania owego dzieła zasiada do lektury. I wkracza do Miasta Szklanych Słoni. Natychmiast wrzucona zostaje w radosny korowód wyśpiewujący „Kolorowe jarmarki”. Zawieszona między słoniem a baletnicą przyjmuje z rąk Pana Tomeczka szklankę z płynem nieznanego pochodzenia, wymienia ploteczki z pacjentką Zawilec, by chytrze rzucić okiem na zapiski Krasnala, bleblając i plumkając coś o zamówionej recenzji. Ostatecznie staje oko w oko z Autorem. Nad całością unosi się kolorowy balon z helem sprowadzony przez Tęczową Wieloródkę, która finalnie nie pokazuje się zgromadzonym widzom. Wszyscy wyśpiewują chóralne: „Bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego”, następnie ściskając w dłoniach figurki szklanych słoni wznoszą toast na cześć literatury i nieskrępowanej wyobraźni, a recenzja nigdy się nie kończy. Kurtyna.
„Miasto szklanych słoni”, Mariusz Sienkiewicz, Wydawnictwo Znak, premiera: marzec 2010
Dominika Giza
(dominika.giza@dlastudenta.pl)