Proza Jelinek aspiruje do tego rzadkiego już typu literatury, który przybija czytelnika gwoździami do podłogi i z dużej wysokości spuszcza mu na brzuch jakieś sto, dwieście kilo gruzu, zmieniając trzewia duszy w miazgę. Czy aspiracje te są zrealizowane? Nie, chociaż zabrakło im jedynie kilku kroków, aby zdążyć na czas. Ale zacznijmy od początku. Zazwyczaj wypada powiedzieć, że recenzowany pisarz nie łatwo daje się zaszufladkować, chyba że pod pewnymi warunkami. W przypadku Jelinek szufladka jest gotowa, otwarta i czeka na kolejnego lokatora. Jest to szufladka, w której siedzą pisarze, brutalni i szczerzy do granic w swym maniakalnym uporze mówienia wszystkiego do końca. Jej rezydentami są Houellebecq, Kosiński, Bukowski, a z wielkich, wielkich Miller, Bataille, czy de Sade. Tej szufladce chciałbym poświęcić niniejszy cykl recenzji.
Głównym tematem Wykluczonych jest gówno. Naturalnie duchowe (niestety dziś już niewielu pierwszoligowych autorów pisze o gównie wprost, pomijając chlubny wyjątek, jakim jest problemat defekującego Boga z Nieznośnej lekkości bytu Milana Kundery). Mówiąc ściślej, jeśli Anni (lat około 18), jedna z bohaterek Wykluczonych mogłaby, jak zaświadcza autorka, napisać od ręki doktorat o nienawiści, to Jelinek z gówna mogłaby zrobić habilitację. A mówiąc jeszcze precyzyjniej: gdyby temat na maturze miałby brzmieć „gówno – scharakteryzuj pojęcie” nie przytoczenie Jelinek wiązałoby się z poprawką w styczniu.
Gówno w sensie duchowym. Obwoluta informuje skrupulatnie potencjalnego nabywcę, że powieść Wykluczeni opowiada o młodych ludziach, którzy nie mogą się odnaleźć. Generalnie nie mogą się odnaleźć w wielu różnych rzeczach, które w literaturze tradycyjnie już służą gubieniu się w nich (czyli pustka moralna powojennych czasów, znieczulica, postępujący kapitalizm, klisze społeczne etc.).
Dodatkowo młodzież ta ustosunkowuje się jakoś do owej rzeczywistości. Aktami przemocy, seksem i ogólnym sadyzmem stara się zbudować sobie miejsce na ziemi, w gruncie rzeczy robiąc to samo co ich rodzice (SS – mani, kapitaliści, kury domowe i tym podobna fauna); akcja toczy się w Wiedniu i okolicach, lata pięćdziesiąte. Tyle mówi nam obwoluta. Dodaje jeszcze kilka kurtuazyjnych wypowiedzi o przeznaczeniu kultury, Europy, mistrzostwie stylu i „odkrywaniu tego samego w innym”. Oczywiście możemy się też dowiedzieć, że Elfriede Jelinek jest zeszłoroczną noblistką, co jest bardzo ważne i informować o tym trzeba w każdym możliwym miejscu okładki. Strategie marketingowe wzięły w posiadanie prozę austriackiej pisarki przetwarzając ją w możliwie najbardziej przystępny dla siebie sposób. I nie chodzi o to, że informacja na obwolucie jest fałszywa, bo faktycznie mniej więcej tak w pięciu zdaniach można przedstawić treść książki. Raczej mniej niż więcej. „Wykluczeni” to zła literatura czystego sortu. Zła w najlepszym z możliwych sensów. Jest pozbawiona wszelkich złudzeń, a w brutalnej bezpośredniości stara się powiedzieć wszystko. Jest to literatura zaangażowana społecznie, ale nie w ten zwulgaryzowany sposób, który nakazuje nakreślać pośród wywlekanego na wierzch bagna czającego się pod powierzchnią lukrowanej codzienności, ścieżki rozwoju, rozwiązania konfliktów, pozytywne strony. U Jelinek nie ma pozytywnych stron, nie ma dobrych rozwiązań. Zasadniczo nie ma dobra, chyba, że dobro, które maskuje chamskie urzeczowienie wszystkiego i wszystkich.
Książka opowiada o latach pięćdziesiątych, o Wiedniu w czasach, gdy pamięć o obozach zagłady szła w parze z przywracaniem na łono społeczeństwa byłych żołnierzy obsługujących owe obozy. O czasach smutnej próby zapomnienia. Opowiada o dzieciach tych żołnierzy i ich rodzinach. Opowiada o dobieganiu do końca historii ruchu robotniczego jako formacji, która była siłą polityczną wyznaczającą ramy konfliktów. Opowiada o dzieciach dogorywających członków tego ruchu, odkrywających powoli świat, w którym zderzają się ze sobą wymóg kucia własnego losu i materialne ograniczenia, zabijające możliwości zmiany swojej sytuacji. Opowiadają wreszcie o tym, jak za sprawą sprzeczności powojennego piekła społecznego, wyłania się to dobrze dzisiaj znane ironiczne nastawienie do świata. Jelinek doskonale uchwyciła moment przejścia od niezachwianej wiary do nieskrępowanego cynizmu. Moment pokoleniowy, w którym Europa rozczarowała się sama sobą; ten sam, który we Francji wyniósł na szczyty popularności Sartre’a i który doprowadził kilkanaście lat później do rewolty studenckiej.
Książka ta jest warta odnotowania, ze względu na sposób, w jaki wiąże ten moment wkroczenia w erę postmodernizmu, z jednostkowością. Neuroza bohaterów przeplata się tutaj z historią dwudziestego wieku, powojenną kulturą wielkiego zawodu, czy problematyką seksualności w sposób, który nie pozwala pominąć żadnego z elementów składających się na obraz powojennej Austrii, kreślony przez Jelinek. Przy czym nie jest to, przykład tak popularnej ostatnio, przynajmniej w Polsce, literatury regionu. Austria Jelinek nie różni się wiele od reszty zachodniej Europy tamtego okresu. I nie jest to książka o zagubieniu. Wprost przeciwnie. Błąd informacji na obwolucie polega na niezrozumieniu przewrotności tytułu. „Wykluczeni” nie są tacy dlatego, że nie mogą się odnaleźć. Pustka moralna, znieczulenie i klisze społeczne, nie są czymś charakterystycznym jedynie dla powojennej Austrii, ale stanem naturalnym całego obecnego świata (I to nie w tym sensie, że świat ten jest zły, lecz dlatego, że jest do bólu konsekwentny). Dokładnie tak samo naturalni są dla niego „wykluczeni”. Co więcej, są oni normalni. Jelinek po prostu odsłania skrzętnie ukrywane zaplecze codzienności. Jeśli ktoś to potrafi, to zasługuje na Nobla, jakkolwiek bezsensowną nagrodą by on nie był.
Mateusz Janik |