W objęciach Ankou
2010-11-17 11:01:33W La Roche Maurice jest kościół oraz renesansowe ossuarium, w którym znajdują się inskrypcje zilustrowane dance macabre, tańcem śmierci, przedstawiającym różne klasy społeczne siedemnastego wieku. Każda z nich płaci haracz Ankou, który grozi: „Zabije was wszystkich”. Ankou jest wysłannikiem śmierci, panem anaon, błąkających się po brzegach Bretanii dusz, których przeznaczeniem jest intern yen, zimne piekło. Anaon wracają na ziemię trzykrotnie, są bowiem związani ze światem żywych, choć już do niego nie należą. Dlatego też w Bretanii można spotkać człowieka, który przypomina żywego, ale tak naprawdę jest on nieumarły.
W tym mrocznym klimacie francuskiego wybrzeża narodziła się powieść głęboko osadzona w historii o śmierci. Mowa tu o „Zaćmieniu” Marty Magaczewskiej, którego iluzoryczność i metafizyczny wymiar przyciąga niczym magnes.
Podobnie elektryzująca w swojej tajemniczości jest bohaterka opowieści Lydia Mortaire, a może Vivienne Annicet czy Mara Vianney. Równie łatwo jak nazwiska kobieta zmienia twarze choć jedno pozostaje takie samo – oczy, w których odbija się bezmiar bólu i niechęć do egzystowania w tym świecie.
Już samo spotkanie Lydii na skale wśród fal jest dla Mariusa Geerta, urlopowicza, niemałym wstrząsem. Nie wiadomo czy wyciągając ją z wody ratuje ją przed przypływem czy też przedłuża jej agonie. Depresyjna natura towarzyszki, milczenie, a w rzadkich chwilach kluczenie wokół tematu nie daje mężczyźnie spokoju. Wędrując z Lydią od miasteczka do miasteczka tak naprawdę nie zbliża się nawet na krok do jej poznania, a nawet przeciwnie – obraz kobiety zaczyna się coraz bardziej zacierać.
Kim jest dziewczyna, która uzależnia od siebie coraz bardziej mężczyznę? Czy wędrówka szlakiem wysłannika śmierci Ankou ma jakiś sens? Czy to symbol odkrywania siebie czy też powolne przechodzenie na drugą stronę? „Zaćmienie” pełen jest dwuznaczności, mamy wrażenie, że to sen, który uleci wraz ze świtem. Lydia goni na oślep przed siebie i nie wiadomo czy chce śmierci, czy wolności. Patetycznie deklaruje: „Jeśli nie będę żyła, tak jak tego chcę, śmierć nie będzie zbawieniem lecz klęską”. Pytanie jednak - jakiej codzienności pragnie Lydia i czy ona sama jest tego świadoma?
Magaczewskiej udało się stworzyć niezwykły klimat, który otacza historię niczym mydlana bańka, której jednak boimy się dotknąć mocniej, żeby nie pękła. O ile bowiem postać Mariusa i jego opowieść są bezbłędne i dopracowane w każdym szczególe, to pamiętniki Lydii burzą harmonie i wywołują dysonans. Marius przejmująco rysuje swoją sytuację, jest on pełen wątpliwości, rozterek, sam gubi się w domysłach i pociąga nas za sobą. Wielkie słowa Lydii nie wzbudzają natomiast sympatii ani litości, a iluzoryczność dziewczyny zaczyna drażnić. Na tym styku tego co ulotne i tego, co głęboko osadzone w realnym świecie, rysuje się związek choć nie ma w nim ani jedności dusz ani ciał. Jest tylko tu i teraz, bowiem jutro może Lydii już nie być…
Marta Magaczewska pisząc „Zaćmienie” dała się poznać jako doskonały obserwator ludzkich charakterów, a jej wnikliwa analiza interakcji pomiędzy bohaterami a otoczeniem zasługująca wyróżnienie. Jednocześnie całą tą historię gubi postać Lydii, jakby niepełna i nie naszkicowana dostatecznie wyraźnie. Wielbiciele intrygujących i przesyconych mrokiem istnienia historii będą mino wszystko lekturą zachwyceni. Oczekującym czegoś więcej zabraknie w książce głębi i pozostaną z uczuciem niedosytu. W sam raz jednak by oczekiwać kolejnej książki bo Magaczewska niewątpliwie dysponuje ogromnym potencjałem. Szkoda tylko, że rozmył się on w objęciach Ankou.
Marta Magaczewska, „Zaćmienie”, Wydawnictwo JanKa, premiera 4 czerwca 2010
Justyna Gul
(justyna.gul@dlastudenta.pl)