Recenzje - Literatura

Aseksualna nekrofilia nauką podszyta

2010-09-15 13:12:33

„Bycie martwym nie różni się zbytnio od rejsu statkiem wycieczkowym. Większość czasu spędza się w pozycji leżącej. Nic nowego się nie dzieje i nikt się po tobie niczego nie spodziewa”. Czy aby na pewno?


„Sztywniak”to druga książka Mary Roach, która wpadła w moje recenzenckie i poniekąd sprytnawe paluszki. Poprzednią pozycją był „Bzyk”, czyli najnowsza książka autorki, stąd mogę powiedzieć, że z twórczością Mary Roach zapoznaję się od tyłu (co akurat w kategoriach „Bzyku” jest wyznaniem jednoznacznym). Gdy moja Redaktor Prowadząca oznajmiła mi, że ma dla mnie „Sztywniaka”, ucieszyłem się niczym Angelina Jolie z kolejnej adopcji. I jak tłustawy dzieciak, wcinający kolejnego cheeseburgera pod auspicjami krótkowzrocznych rodziców, tak i ja rozpocząłem pochłanianie niesamowitego stylu Mary Roach i zagłębiłem się w świat „życia po śmierci”.

Czytając „Sztywniaka”, zaznaczałem za pomocą zielonych, maleńkich karteczek strony, na których znalazłem naprawdę dobre cytaty, akurat do umieszczenia w recenzji, mającej zachęcić potencjalnego czytelnika do zapoznania się z tą książką. Dość powiedzieć, że pod koniec lektury mój egzemplarz spotężniał z formatu A5 do A4 i zarósł sędziwą brodą z zielonych włosków, które najwidoczniej nie chciały opuszczać swoich kolegów i też miały ochotę na oznaczenie danej strony. Moja próba ułatwienia sobie pisania recenzji okazała się być podobnie skuteczna, jak kampania wyborcza Waldemara Pawlaka – zaiste, bardzo uprościłem sobie tworzenie tego tekstu, zaznaczając praktycznie co drugą stronę.

Ale to nie moja wina. To Mary Roach zasługuje na zakucie w dyby i obrzucanie pomidorami za karę, że stworzyła tak świetną książkę, przepełnioną niezliczoną ilością żartów, w sposób genialny połączonych z jej naukową podróżą w świat życia po śmierci – a w zasadzie „życia” zwłok po śmierci ich mieszkańca.

Tak samo, jak w przypadku „Bzyku”, Mary Roach wykazała się niezwykłą pracowitością, symbolizowaną przez dziewięć stron bibliografii oraz ilość rozmów, po których język autorki miał zapewne ochotę dołączyć do obserwowanych przez nią okazów. Amerykanka z New Hampshire asystowała przy balsamowaniu zwłok, strzelaniu do żelatyny balistycznej, mającej zastąpić martwe ciała w imię humanitarnych przesłanek („jeśli masz ochotę, możesz ją potem wziąć do domu i zjeść, a po miesiącu cieszyć się wzmocnionymi i zdrowszymi paznokciami”), crash testach samochodów z nieboszczykami za kierownicą, a także wizytowała rządowy ośrodek, w którym trupy, ułożone w różnych pozycjach, w różnych strojach i w zróżnicowanym nasłonecznieniu w spokoju się rozkładały, stanowiąc dla naukowców wdzięczny, choć trochę nazbyt wonny materiał badawczy.

To oczywiście tylko nieznaczny urywek z historii, które przedstawia, wciąż żywemu, czytelnikowi autorka. W toku swoich poszukiwań i wertowania coraz to kolejnych ksiąg, związanych z szeroko pojętymi badaniami nad nieboszczykami, Mary Roach natyka się na historię kanibalizmu, która to czynność uważana była za leczniczo korzystną (np. Krew gladiatorów miała służyć jako lekarstwo na epilepsję, ludzki tłuszcz na reumatyzm, a paznokcie na wymioty – akurat temu się nie dziwię), na opowieści o przeszczepach głów i traktaty na temat osobnego życia członków (ciała) po dekapitacji. Przywiązani złotawym sznureczkiem do pióra autorki prowadzeni jesteśmy przez ewolucję podejścia do ludzkiego, martwego ciała, które, jak się okazuje, ma po śmierci niezwykle interesujące i zróżnicowane zajęcia, wielokroć ciekawsze, niż siedmiolatki na kolonii pod okiem stetryczałych pedagogów.

Mary Roach nie napisała jednak „Sztywniaka” w celu obrzydzenia czytelnika szczegółami z procesu gnicia czy odgłosem obżerania się bakterii martwymi tkankami. Jej ironiczno-naukowy styl wskazuje na chęć rozbawienia człowieka, któremu wpadło w ręce jej dzieło (chyba najbardziej urzekła mnie historia sir Harolda Whittinghama i świnek morskich, które najpierw poddawane były przez niego i jego współpracowników spadkom ciśnienia, a potem, za pomocą katapulty, wyrzucane w morze tak, aby rozbiły się o nie brzuszkiem – wszystko to w celu wyjaśnienia przyczyn katastrofy lotniczej). Ale jestem przekonany, że nie to było głównym motorem działania autorki, która należy do „zagrożonego gatunku autorów piszących o nauce z humorem”.

Przewracając kolejną stronę „Sztywniaka” - wyposażoną w zieloną karteczkę bądź nie – ogarniał mnie coraz większy podziw dla człowieka jako istoty niezwykłej, która nawet po śmierci może służyć szczytnym celom i mieć swój wkład w rozwój ludzkości. „Sztywniak” to bowiem w mojej opinii apoteoza homo sapiens i równocześnie hołd dla nauki i naukowców, którzy obcując na co dzień ze śmiercią, stają przed koniecznością pozbycia się swojej wrażliwości, dehumanizacji zwłok, leżących przed nimi w imię celów wyższych, przyczyniania się do wzrostu bezpieczeństwa żyjących i odkrywania sekretów ludzkiego ciała dla np. Lepszej ochrony przed chorobami. Z każdym kolejnym zdaniem książki przekonywałem się, jak ważne jest wyzbycie się swoistego pośmiertnego egoizmu, odznaczającego się chociażby przedśmiertnym z kolei oświadczeniem o braku zgody na wykorzystanie swoich organów dla celów przeszczepu, po to, aby światełko nadziei chorych ludzi, czekających w absurdalnie długich kolejkach transplantację, przygaszone zostało po raz kolejny przez wicher braku empatii. Oczywiście to sprawa tylko i wyłącznie każdego z nas – w końcu co może być bardziej osobiste, niż własne ciało (poza konkurencją jest pierwszy numer „Bravo”)? Jednak warto byłoby się nad tym głębiej zastanowić.

„O tym, co się ze mną stanie, zdecyduje tylko Ed [mąż autorki – WB]. (Z wyjątkiem oddania organów. Jeśli skończę jako żywy trup, z możliwymi do wykorzystania częściami, ktoś je dostanie – do diabła z przewrażliwieniem). A mój formularz darowizny wypełnię, jeśli Ed odejdzie pierwszy. A jeśli to zrobię, zamierzam dołączyć do niego krótką notkę biograficzną dla studentów, którzy będą mnie kroić (może to będziesz ty?). Popatrzą na moje zdezelowane zwłoki i powiedzą: „Ty, popatrz, mam tu tę babę, która napisała książkę o trupach”. A jeśli jakimś sposobem uda mi się to zrobić, mrugnę do nich oczkiem.” Wydaje mi się, że ze mną będzie podobnie – no, może poza tą częścią z książką. A Ciebie proszę o chwilę zastanowienia. Najpierw jednak zapoznaj się z tym niesamowitym dziełem, które czyta się jak lekkie i humorystyczne romansidło, a które na pewno dogłębnie Cię poruszy.

Ps. Jeśli podobał Ci się „Bzyk”, „Sztywniak” to dla Ciebie absolutny mus. Choć ta pierwsza książka była zabawniejsza – pewnie ze względu na tematykę „tabu” - to ta druga i tak zachwyci Cię niezwykłym polotem, połączonym z popularnonaukowym drygiem. Oby Mary Roach nigdy nie przestała pisać!

Mary Roach, "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków", tłumaczenie: Maciek Sekerdej, Wydawnictwo Znak, premiera: 2010

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Słowa kluczowe: sztywniak. osobiwe życie nieboszczyków, mary roach, wydawnictwo znak, recenzja, nowa książka, 2010
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Miły dom nad jeziorem
Miły dom nad jeziorem - recenzja komiksu

Oceniamy pierwszy tom apokaliptycznego horroru.

Sierociniec janczarÃłw
Sierociniec janczarów - recenzja książki

Nowy kryminał Piotra Gajdzińskiego.

Batman
Batman: Wyjątkowo mroczna noc - recenzja

Nowe przygody Mrocznego Rycerza.

Polecamy
Opowieści o Ojczyźnie
Opowieści o Ojczyźnie - recenzja książki

Jakie są historie o ojczyźnie Dmitry'ego Glukhovsky'ego?

Batman
Batman: Wyjątkowo mroczna noc - recenzja

Nowe przygody Mrocznego Rycerza.

Polecamy
Ostatnio dodane
Miły dom nad jeziorem
Miły dom nad jeziorem - recenzja komiksu

Oceniamy pierwszy tom apokaliptycznego horroru.

Sierociniec janczarÃłw
Sierociniec janczarów - recenzja książki

Nowy kryminał Piotra Gajdzińskiego.